wtorek, 10 stycznia 2012

Perła wśród tropikalnej gęstwiny

Lokalizacja stanowiska Palenque
   Zgodnie z wcześniejszymi zapewnieniami powracamy za Atlantyk, lecz tym razem zawędrujemy na południe, do Mezoameryki. Chyba większość z nas kojarzy starożytne kultury serca Ameryki: Majów, Azteków, Zapoteków, Olmeków etc. Jako że nastał oczekiwany przez wszystkich rok 2012, brzemienny w "naukowe" przepowiednie o końcu świata oparte na majańskim kalendarzu, chciałbym poświęcić trochę miejsca niesamowicie bogatej i tajemniczej kulturze Majów. To nic, że propagatorzy apokalipsy nie mają pojęcia o kalendarzu Majów, który wcale nie zakłada, że zmianie kolejnego cyklu będzie towarzyszyć jakiekolwiek nagłe zdarzenie, tak od strony stricte merytorycznej, ale ważne jest to, że być może obróci się to wszystko na korzyść rozpowszechniania kultury Majów ex professo, przynajmniej na tyle ile pozwala formuła popularnonaukowego przekazywania informacji szerokiemu spektrum odbiorców.

Jadeitowa maska i pektorał Pakala Wielkiego
   Palenque leży w jednym z południowych stanów Meksyku, oddalone o 150 km od wód Zatoki Meksykańskiej. W czasach epoki klasycznej czyli 250-900 n.e. było jednym z największych miast w państwie Majów, a największy rozkwit przypada na panowanie Pakala Wielkiego i jego syna Kana Balama (VII w. n.e.). Najsłynniejszym elementem całego kompleksu jest tzw. Świątynia Inskrypcji, gdzie pochowano wspomnianego powyżej władcę. Jest to 16-metrowa budowla o konstrukcji piramidy schodkowej, a wejście poprzedza sześć filarów podtrzymujących górny zadaszony element budynku. Na tych filarach znajdowały się niegdyś rzeźby postaci ze stiuku, a w całym przedsionku naliczono ponad 600 hieroglifów, stąd nazwa świątyni. Grobowiec Pakala odkrył i odgruzował Ruz Lhuiller w drugiej połowie lat 40. XX w. We wnętrzu nie czekała bynajmniej żadna klątwa, a wręcz przeciwnie, błogosławieństwo dla archeologów. Na ścianach mienił się jeszcze czerwony barwnik, zachowały się liczne płaskorzeźby ze stiuku i masa inskrypcji zapisanych przy pomocy hieroglifów. W klatce schodowej znaleziono 6 szkieletów zidentyfikowanych jako ofiary ceremonii pogrzebowych ku czci władcy. Cały kompleks prezentuje się nadzwyczaj okazale. Oprócz wymienionej tu Świątyni Inskrypcji, wyróżniamy jeszcze wiele innych założeń jak Świątynia Hrabiego, Krzyża czy Słońca. Zachowały się również ruiny utożsamiane z pałacem królewskim, zbudowanym na wielkiej sztucznie usypanej platformie, składającym się z trzech dziedzińców otoczonych pomniejszymi pomieszczeniami dla dworskiej elity oraz czterokondygnacyjnej wieży. Warte odnotowania są także akwedukty doprowadzające wodę z pobliskiej rzeki Otulum. Co prawda pierwsze takie konstrukcje zarejestrowano w pałacu królewskim w Knossoss, ale u Majów jest to wynalazek w pełni konwergentny, a nie jak wcześniej sądzono import z Europy z czasów postkolumbijskich. Cały obszar poprzecinany był licznymi uregulowanymi przez ludzi strumieniami i kanałami, a niektóre części instalacji posiadają zauważone podczas wykopalisk zwężenia, które umożliwiały doprowadzenie wody pod ciśnieniem na wysokość nawet 6 m. Dość zabawnym wydaje się fakt, że podczas gdy europejskie stolice tonęły w hektolitrach ekskrementów, miasta Mezoameryki utrzymywały idealną czystość. To tak jakby porównać dziś Szwajcarię i dajmy na to kraje trzeciego świata. Na koniec informacja dla fanów sportu. W Palenque odkryto place do gry w Ullamaliztli. Otoczone murem prostokątne połacie terenu służyły do rytualnej gry w piłkę polegającej na przerzuceniu zrobionej z twardej gumy pochodzenia roślinnego piłki przy pomocy biodra lub uda przez otwór na wysokości 4 m (zawieszony na murze okalającym plac gry). Jeśli idzie o stawkę gry mogły to być zarówno dobra materialne jak i ludzkie życie (swego rodzaju majańska rosyjska ruletka).

Świątynia Inskrypcji
   Majowie jeszcze przez wiele lat pozostaną dla nas zagadką. Oglądając Apocalypto Mela Gibsona niejeden oburzy się mówiąc, że to kultura kierująca się bestialstwem i nie szanująca ludzkiego życia. Nie można jednak przyrównywać cywilizacji prekolumbijskich do naszych europejskich realiów, gdyż jest to twór całkowicie autonomiczny, nie poddający się interpretacjom tendencyjnym. Na przeciw majańskiej kulturze wychodzi archeologia, która bada stricte to, co widzi, co zostaje wykopywane z podziemi lub wyjmowane z grobowców i dzięki temu rekonstruuje przeszłość. Każda choćby najmniejsza pozostałość jest częścią kodu, który zostawili dla nas twórcy Chichen Itza. Tylko żmudna praca i poświęcenie w imię nauki może przynieść wiarygodne wnioski. Jeśli jednak ktoś nadal chce rozliczać Majów pod kątem konwencji genewskich, niechże dalej żyje w swoich przesądach.

Podaję link do oficjalnej strony stanowiska, gdzie można prześledzić historię badań, bogatą galerię fotografii ukazującą trud jaki wkładają badacze w eksplorację zabytków kultury Majów, jak również same zabytki w wersji fotograficznej i rysunkowej. Zamieszczam także film pokazujący wnętrze jednego z grobowców.

Oficjalna strona stanowiska Palenque



poniedziałek, 2 stycznia 2012

Prehistoryczna układanka - człowiek lew

   Chyba każdy w swoim życiu układał puzzle. Niektórzy oddają się tej niepopularnej już dziś rozrywce także na łonie dyscyplin naukowych, a konkretnie archeologii, a jakże. Układanka, o której mowa znana powszechnie jako człowiek-lew ze Stadel-Höhle, znajduje się obecnie w muzeum w niemieckim Ulm i jest głównym eksponatem tej placówki. Nie bez powodu, gdyż istnieją podejrzenia, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju fotografią z epoki. Nie jest to bynajmniej zwyczajne bajdurzenie, lecz dość prawdopodobna hipoteza. Przyjrzyjmy się mu z nieco bliższej odległości.

   Historia statuetki jest dość długa, lecz bardziej ze względu na zawirowania polityczne, aniżeli niekompetencję naukowców. W roku 1939 niemiecki geolog Otto Völzing natrafił podczas swoich badań w Alpach Szwabskich w jaskini Stadel-Höhle na skupisko kamiennych narzędzi, zwierzęcych kości, a także niezidentyfikowane zbiorowisko elementów z kła mamuta. Badania zostały przerwane ze względu na działania wojenne, a pudła z zabytkami zasiliły magazynowe półki muzeum w Ulm. Dopiero w 1969 roku archeolog Joachim Hahn natrafił na nie podczas prac inwentaryzacyjnych. Zaczął bawić się w puzzle i po wielu godzinach żmudnej pracy udało mu się uzyskać dość satysfakcjonujący efekt końcowy. Rzeźba nie była kompletna, gdyż Völzing nie zgromadził wszystkich fragmentów układanki. W toku późniejszych badań odnaleziono kolejne elementy statuetki i dziś brakuje już tylko 10% całości.

Figurka mamuta z jaskini Stadel Höhle
   Blisko 30-centymetrowa figurka przedstawia postać posiadającą zarówno cechy zwierzęce jak i ludzkie. Do zoomorficznych zaliczamy rzecz jasna głowę oraz kończyny górne przywodzące na myśl tylne odnóża lwa, do antropomorficznych tułów, dolne kończyny oraz wyprostowaną sylwetkę. Na niektórych częściach ciała odnajdujemy ryte linie w układzie równoległym. Dość wyraźnie zarysowany jest otwór gębowy oraz nos, mniej oczy i uszy. Datowanie radiowęglowe zabytku na 35-40 tys. lat temu klasyfikuje go jako wyrób kultury oryniackiej, zaliczanej do pionierów gatunku homo sapiens sapiens w Europie. Wokół interpretacji zabytku pojawiło się oczywiście wiele ciekawych teorii. Najpopularniejsza z nich zakłada, że mamy do czynienia z przedstawieniem szamana w masce lwa jaskiniowego. Inna podyktowana przez dowody ścisłej zależności pomiędzy człowiekiem, a środowiskiem w pradziejach i wzajemnego przenikania świata ludzi i zwierząt mówi nam, że to wizerunek bóstwa symbolizującego siły natury. Ciężko odpowiedzieć na te pytania ad hoc, ale pewnych dowodów dostarczają inne znaleziska z tego samego kontekstu. Oprócz fragmentów figurki wykopano również ozdoby z kłów lisa polarnego, figurkę mamuta i ryby, a także elementy poroża i narzędzia kamienne służące prawdopodobnie do obróbki surowca. Wszystkie te przedmioty mogły być atrybutami wizerunku szamana, a jaskinia pewnego rodzaju garderobą, gdzie przygotowywał się do jakichś obrzędów. Naukowcy nie mogą też dojść do zgody w sprawie płci postaci. Nie zachowały się żadne ślady dystynktywne dla jakiejkolwiek z płci, a każdy dopatruje się tego, co chce widzieć. Jeśli to przedstawienie szamana nie możemy jednoznacznie stwierdzić, że była to funkcja piastowana wyłącznie przez płeć męską. Być może dokładanie kolejnych fragmentów figurki pozwoli określić przynależność płciową postaci, ale póki co możemy tylko spekulować.

   Dzieje człowieka są ogromnym polem do badań, szczególnie gdy bierzemy pod uwagę początki jego bytności na naszym kontynencie. Są dla archeologów wystarczającą zagadką i niekończącą się układanką. Kiedy mamy do czynienia z puzzlami w puzzlach już nie wiadomo jakich wyników możemy się spodziewać. Oby stan współczesnej techniki i profesjonalne, a przede wszystkim obiektywne podejście do badań, zdołało sprostać temu zadaniu.


Poniżej zamieszczam link do oficjalnej strony muzeum w Ulm, gdzie można prześledzić zarówno historię jak i najświeższe wyniki badań człowieka-lwa.

Muzeum w Ulm


poniedziałek, 19 grudnia 2011

Tymczasem w delcie Wisły

   Z jakże czarującego kontynentu amerykańskiego powróćmy na łono naszej ojczyzny. Powiem więcej, post ten cuchnie na kilometr lokalnym patriotyzmem, gdyż urodziłem się w Elblągu. Fanom podróży po Nowym Świecie obiecuję jeszcze jakieś opracowanie, a tymczasem skupmy się na Weklicach, bo o nich tu mowa. Miasteczko to położone jest na południowych stokach Wysoczyzny Elbląskiej, gdzie odkryto ogromne cmentarzysko zaliczanej do Gotów kultury wielbarskiej (na podstawie przesłanek z dzieła łacińskiego kronikarza imieniem Jordanes, który umiejscowił to plemię w pasie ziem Między Morzem Czarnym i Skandynawią). Nekropola leży w punkcie przecięcia dwóch najważniejszych szlaków handlowych funkcjonujących w okresie hegemonii Cesarstwa Rzymskiego, bursztynowego biegnącego od południa oraz morskiego traktu z początkiem u zachodnich rubieży Imperium Romanum, przebiegającego przez dorzecze Łaby lub ujście Renu, a od Wysp Duńskich wybrzeżem Bałtyku na wschód. Ich istnienie potwierdzają znaleziska tzw. importów (przedmiotów pochodzących z innych kręgów kulturowych), np. biżuteria rzymska.

   Historia badań tego miejsca sięga lat 20. XX stulecia, kiedy to na terenie znajdującej się tu niegdyś żwirowni znajdowano pojedyncze artefakty. Prusacy przeprowadzili nawet wstępne badania wykopaliskowe. Niestety w wyniku zawirowań wojennych wszystkie znalezione zabytki jak i dokumentacja wykopalisk bezpowrotnie zaginęły. Pierwsze metodyczne wykopaliska przeprowadzano od 1998 i przez kolejną ekipę od 2003 roku. Głównym przyczynkiem tego przedsięwzięcia była postępująca destrukcja stanowiska za sprawą eksploatacji kopalin, działalności niepróżnujących nigdy amatorów z wykrywaczami metali oraz szkodliwego wpływu prac rolniczych.

Późnorzymski pochówek mężczyzny
   Najnowsze wyniki potwierdzają istotną rolę tego stanowiska dla studiów nad historią starożytną ziem nazywanych przez Rzymian Barbaricum. Nekropola weklicka była użytkowana między I i IV w. n.e. Do dziś nie odkryto całej powierzchni cmentarzyska, ale jak dotychczas przebadano obszar o powierzchni 22 arów. Świadczy to o stosunkowo długim i intensywnym zasiedleniu tego miejsca. Wypada wspomnieć paroma słowami o tradycji grzebalnej, gdyż w tym aspekcie dostarcza ono pożywki dla bardzo interesujących wniosków. Archeolodzy odkryli na razie ponad 500 grobów, które w większości zachowały się w stanie dalekim od idealnego. Wiąże się się to z brakiem właściwości konserwujących materii, głównie piaszczystej, wypełniającej polodowcowy ozowy pagórek, na którym zlokalizowane jest stanowisko. Na szczęście nadzieje archeologów nie zostały zawiedzione i możemy wyróżnić wiele różnorodnych pochówków zarówno szkieletowych, które dominują w Weklicach, jak i ciałopalnych. Jamy grobowe mają wymiary 2-4 m i są zlokalizowane głównie na osi N-S z niewielkimi odchyleniami na wschód i zachód. Odkryto również 7 grobów na osi W-E, co stanowi anomalię w porównaniu z innymi pochówkami. Każdy z pogrzebanych zwrócony był głową na zachód. Ponadto grupa tych 7 grobów umiejscowiona jest w centralnej części cmentarzyska, a wszystkie znajdują się w układzie dwóch równoległych linii. Ich datowanie na początek użytkowania nekropoli daję kolejny powód do tego by identyfikować te miejsca jako pochówki grupy rodowej. Bardzo ciekawe wydają się sposoby grzebania zwłok. W zdecydowanej większości pochówków szkieletowych odnajdujemy dowody na to, że zmarłych chowano w trumnach drewnianych takich jak kłody czy wtórnie wykorzystane łodzie dłubanki, który to zwyczaj został zapożyczony ze Skandynawii. Ściany niektórych mogił szalowano deskami lub wykładano plecionką, a zwłoki zawijano niekiedy w całuny. W jamach grobowych znaleziono duże pojedyncze kamienie, które identyfikuje się z naszymi pomnikami nagrobnymi. Miały one po prostu znaczyć miejsce, w którym pochowano zmarłego, a w czasie funkcjonowania nekropoli znajdowały się jeszcze nad ziemią. Badania układu kości w jamach grobowych wykazały, że w okresie wczesnorzymskim zmarłych chowano na wznak, zaś w późnorzymskim na prawym boku, z podkurczonymi nogami i ugiętymi w łokciach rękami. Ciekawych informacji dostarczyły analizy antropologiczne. Okazało się, że większość z pochowanych w Weklicach osób to kobiety. Mogłoby to świadczyć o dużej roli, jaką odgrywała płeć piękna w gockich społeczeństwach. Być może wiąże się to z pewnymi zapożyczeniami od znajdujących się w bliskim sąsiedztwie Sarmatów, u których groby żeńskie wyposażane były nawet w uzbrojenie. Herodot twierdził, że Sarmaci to potomkowie Scytów i Amazonek. Wystarczy tych dygresji.

Misa terra sigillata (import rzymski)
   Chciałem jeszcze wspomnieć słowem o obrządku ciałopalnym, gdyż także w tym przypadku mamy do czynienia z pewnymi osobliwościami. Spalone i przemyte szczątki ludzkie wraz z wyposażeniem chowano do wykonanych zarówno ręcznie jak i na kole naczyń glinianych. Innowacją w skali całej kultury wielbarskiej są groby ciałopalne jamowe, gdzie pośród przepalonych szczątków ludzkich wraz z fragmentami stosu i ceramiki odnajdujemy nietknięte przez ogień wyposażenie. Skoro jesteśmy już przy wyposażeniu przejdźmy do skarbów jakie odkryto na cmentarzysku w Weklicach. Zabytków wykopano multum, ale do najciekawszych należą różnego typu zapinki brązowe, srebrne, złote, paciorki bursztynowe i złote, klamry esowate, okucia pasa, bransolety żmijjowate i wężykowate, naczynia szklane, a nawet terra sigillata. Na dole znajdziecie link do oficjalnej strony wykopalisk, gdzie można obejrzeć bogatą galerię tych artefaktów. Gorąco polecam. Niejednej kobiecie zaświeciłyby się oczy na widok takiej biżuterii.


Zapinki rozetowe srebrne ze złotymi wstawkami

Paciorki bursztynowe
   Pora na podsumowanie. Jak już wspominałem duża część cmentarzyska nie została jeszcze zbadana, a wyniki badań przeprowadzonych na pobliskiej osadzie nie zostały dotychczas opublikowane. Nie mamy wystarczających dowodów na rekonstrukcję codziennej egzystencji w Weklicach 2000 lat temu, ale nie ulega żadnej wątpliwości, że jest to stanowisko unikatowe w skali całego europejskiego Barbaricum. Bogactwo obrządku pogrzebowego oraz wyposażenia grobowego wskazują na istotną rolę sfery sepulkralnej i  wiarę w życie pozagrobowe. Obecność importów, naprawdę wysokiej jakości biżuterii oraz naczyń świadczy o ożywionej wymianie handlowej i stanowi mocny argument do postawienia Weklic w gronie handlowych potentatów Środkowej Europy. Nie jesteśmy jednak sto lat za Murzynami, przynajmniej nie byliśmy. ;P



Galeria zdjęć zabytków z oficjalnej strony stanowiska

piątek, 9 grudnia 2011

Władcy żywiołów

Prawie doszczętnie zniszczony kopiec indiański
   Doskonale wiemy jak wygląda większość miast w Ameryce Północnej. Są to molochy z betonu i szkła, które tworzą specyficzny krajobraz miejskiej dżungli. Panuje powszechne przekonanie, że imigranci z Europy oraz ich potomkowie zbudowali tak nowoczesny aparat państwowy. Począwszy od kolonizacji Nowego Świata przez Europejczyków i wyzwolenia się kolonistów spod hegemonii angielskiej, poprzez czasy pionierskiej ekspansji na terytoria rdzennych Amerykanów czyli wielkiego marszu na Zachód, rozbudowy kolei żelaznej, brzemiennej w skutkach wojny secesyjnej, na etapie dynamicznego rozwoju w XX wieku kończąc, można dojść do wniosku, że rzeczywiście wszystko to działo się na dziewiczym i praktycznie nie zamieszkanym kontynencie. Indianie? Przecież to dzikusy, którzy rozstawiali sobie wigwamy na prerii i hodowali stada mustangów. Oni zamieszkiwali co prawda Amerykę, ale nie tworzyli miejsc, w których dochodziło do konsolidacji stałego osadnictwa. Dlatego można ich było łatwo zagonić do rezerwatów i odizolować od "nowoczesnego społeczeństwa". Takie słowa można usłyszeć nie od jednego laika, ale wręcz całej nieuświadomionej armii. Ten wpis ma na celu zrewidowanie takowych poglądów i rehabilitację wizerunku rdzennych Amerykanów obecnego w kulturze masowej. Zabrzmiało może trochę zbyt patetycznie...

Plac centralny Cahokii, w oddali Monk's Mound
   Ad rem, to co na początku chciałem przedstawić na łamach tego bloga dotyczy Cahokii, indiańskiego osiedla położonego w rejonie tzw. "Dna Ameryki" czyli po prostu równiny zalewowej Missisipi, w stanie Illinois, oddalone 11 km od dzisiejszego St Louis. Obecnie można podziwiać jedynie pozostałości dawnej świetności tego miejsca. Na obszarze kilkunastu km kwadratowych znajduje się 80 kopców ziemnych (pierwotnie było ich 120), z których największy zwany Monk's Mound miał w 1100 roku 4 kondygnacje i był wyższy od piramidy Cheopsa. Szacuje się, że Cahokia za czasów największego prosperity mogła pomieścić ok. 15 tys. mieszkańców i była największym skupiskiem ludzkim na północ od Rio Grande, czyli de facto jedyną metropolią całego kontynentu północnoamerykańskiego. Jako że my Europejczycy mierzymy wszystko swoją miarą, dla porównania liczba obywateli Cahokii dorównywała stanowi demograficznemu ówczesnego Londynu. Królowa nauk niech broni się sama, a ja przejdę teraz do omówienia historii tego niezwykłego miejsca.

Zasięg występowania kultury Missisipi

   Warto by zacząć od przynależności etnicznej ludności Cahokii. Niestety pojawia się w tym miejscu dosyć istotny problem, gdyż nie ma jednoznacznych dowodów, które pozwalałyby określić jej pochodzenie. Warto podkreślić, iż nie mówię tu o odosobnionym przypadku zasiedlenia, jedynie największym. Sprawę należy rozpatrywać w skali makro i tak umownie przyjęło się ich nazywać kulturą Missisipi, która swoim zasięgiem obejmowała obszar Południowego i Środkowego Wschodu Ameryki. Nie bezpośrednio, lecz na zasadzie dalszej potomności, jednostka ta jest wywodzona z kultury Hopewell, której reprezentanci również zapisali się w dziejach jako budowniczowie kopców. Jeśli miałbym być konsekwentny w drążeniu tego tematu, najstarsze znane kopce usypane zostały w Quachita w Luizjanie ok. 5400 lat temu, a więc na długo przed egzystencją wymienionych powyżej etnosów. Czym tak naprawdę była Cahokia? Już spieszę, aby odpowiedzieć na to pytanie, gdyż niektórzy mogą uznać mnie za wariata z fetyszem na punkcie górek. W drugim akapicie nazwałem ją celowo osiedlem, nie miastem, z tego względu że nie można jej przyporządkować stricte takiego statusu. Miasto funkcjonuje dzięki rzemiosłu i handlowi, Cahokia zaś była osadą, której mieszkańcy trudnili się głównie rolnictwem. W żadnym jednak razie nie stawia ich to za ośrodkami miejskimi i przekonacie się dlaczego. Pomimo dużego potencjału glebowego tereny Dna Ameryki były przez długi czas niezasiedlone. Dopiero ok. 600 roku zaczęły się w tym miejscu pojawiać grupki Paleoindian, którzy zakładali niewielkie osady. Rozpoczął się rozłożony w czasie proces modyfikacji środowiska przyrodniczego. U progu XI stulecia nastąpiły gwałtowne zmiany w funkcjonowaniu tej społeczności. Timothy Pauketat z University of Illinois uważa, że doszło do czegoś, co można by nazwać Wielkim Wybuchem, okresem bardzo dynamicznego rozwoju związanego z dojściem do władzy jakiejś ambitnej jednostki lub grupy osób. Odkrycia w Göbekli Tepe w Anatolii wykazały, że zanim udomowiono rośliny i zwierzęta, człowiek musiał udomowić sam siebie. Pasowałoby to do reinterpretacji początków neolitu, gdzie rolnictwo i hodowla były już widomym znakiem, skutkiem myślenia abstrakcyjnego człowieka, ale może analogicznie także do Nowego Świata. Budowniczowie najstarszych kopców z Quachita wznosili swoje konstrukcje, podczas gdy rolnictwo nie było jeszcze rozpowszechnione lub znajdowało się na początkowym etapie rozwoju. To z pewnością daje do myślenia na temat roli czynnika spajającego ludność terytorium Dna Ameryki. Proces dedukcji wiedzie mnie do takiej konkluzji, że budowa Cahokii była manifestacją religijną mieszkańców dorzecza Missisipi. Nie wyklucza to jednak roli czynnika uzurpującego, szczególnie biorąc pod uwagę rolę, jaką odgrywali w społeczeństwach paleoindiańskich szamani.

Monk's Mound
   Od strony etniczno-filozoficzno-interpretacyjnej to już chyba wszystko. Teraz ujawnię kilka smaczków od strony czysto technicznej. Wielu naukowców głowiło się nad tym jak społeczności paleoindiańskie zbudowały tak monumentalne konstrukcje. Przypominam, że wychodzimy z założenia, iż ludność kultury Missisipi była dość skonsolidowanym ugrupowaniem, zatem przypuszczamy, że wszyscy partycypowali w tym przedsięwzięciu. Przede wszystkim chciałbym się skupić na najbardziej charakterystycznym punkcie tego miejsca czyli Monk's Mound. Jest to czterokondygnacyjne wzniesienie, którego rdzeń stanowi ogromna bryła gliny smektytowej o wymiarach 270 x 200 x 600 (m). Myślę, że warto wytłumaczyć, że glina to nie najlepszy budulec ze względu na swoje skrajne właściwości chłonące i zbyt dużą elastyczność, co powoduje zmianę jej objętości. Czy Indianie o tym nie wiedzieli i użyli pierwszego lepszego materiału? Otóż nie. Budowniczowie Cahokii dysponowali zaskakującą wiedzą inżynieryjną. Aby zapobiec nadmiernemu pęcznieniu gliniastego rdzenia i wysuszaniu górnych warstw konstrukcji, zastosowali metodę polegającą na utrzymaniu optymalnego stopnia wilgotności układając na przemian pokłady gliny i piasku. Piasek pełnił rolę materiału drenującego, który zatrzymywał nadmiar pnącej się w górę wody (zasada kapilarności wody polega na tym, że jest zasysana z równiny zalewowej (w tym przypadku) i przemieszcza się w górę). Z kolei górne warstwy gliny powstrzymywały parowanie i przepuszczały wystarczającą ilość wody deszczowej.

Cedrowa maska ceremonialna
   Monk's Mound pełnił funkcję łącznika ze światem nadprzyrodzonym, od którego miała zależeć pomyślność zbiorów. Mieszkańcy nie mieli wstępu na najwyższe kondygnacje przeświadczeni, że jest to sfera sacrum. Grupa kapłanów odprawiała na szczycie tajemnicze obrzędy. Ok. roku 800 Cahokianie zaczęli uprawiać kukurydzę, karczując przy tym ogromną ilość połaci leśnych, głównie przy pomocy ognia i siekier. Kiedy się okazało, że brakuje drewna do budowy kolejnych konstrukcji, wprowadzili w życie kolejny śmiały plan. Połączyli przekopem dwa dopływy Missisipi tworząc konfluencję dwóch rzek. Dzięki temu zapewnili sobie większą podaż wody i mogli spławiać w kierunku miasta drewno z dalszych okolic. Przyniosło to jednak ze sobą tragiczne konsekwencje, gdyż w porze letniej kiedy dolinę zalewową nawiedzają obfite opady, woda deszczowa nie zatrzymując się na pokrywie leśnej, której nie było, szybciej zasilała pobliskie strumienie, co prowadziło do erozji terenu, osuwisk błotnych i przede wszystkim dramatycznych w skutkach powodzi. Tracono całe zbiory kukurydzy, zaś elita kapłańska nie potrafiła zapanować nad powszechnym niezadowoleniem mieszkańców. Zaczęła izolować się od pospólstwa budując długą na 3 km palisadę wokół centralnych budowli. Nie trzeba dodawać, iż to przedsięwzięcie pochłonęło kolejne tysiące drzew. Upadku dopełniło trzęsienie ziemi na początku XIII wieku. Pożary i powodzie byłyby może nawet do opanowania biorąc pod uwagę ogromną wiedzę inżynieryjną Cahokian, jednak elity skupiły się na utrzymaniu przy władzy, zamiast przeciwdziałać narastającym zewsząd zagrożeniom. Kolejne próby odbudowy Kopca Mnichów, który uległ osunięciom na skutek powodzi, zakończyły się fiaskiem.

Rekonstrukcja Cahokii wraz z przylegającymi osiedlami
   Czas przejść do konkluzji. Myślę, że z powyższych rozważań wynika jasno i niezbicie, że Paleoindianie byli niesłychanie kreatywni i potrafili dostosować otaczające ich środowisko do własnych potrzeb. Kiedy pierwsi koloniści zapuszczali się w głąb kontynentu amerykańskiego, byli zadziwieni ilością drzew owocowych w puszczy, szczególnie różnych gatunków orzechowców. Nie mieli pojęcia, że ich stopa stanęła właśnie w prawie całkowicie przekształconym ekosystemie, którego modyfikacje nie pozostawiły po sobie żadnych widocznych śladów. Niestety Cahokia jako przedsięwzięcie całkiem nowe dla społeczności Dna Ameryki przerosło twórców tego miejsca. Nigdy wcześniej nie podjęto próby ulokowania i wyżywienia tak dużej liczby ludności i nie przewidziano dramatycznych konsekwencji nadmiernej ingerencji w środowisko. Z drugiej strony głównym czynnikiem apokalipsy dla Cahokian było przywiązanie elit do władzy. Jak mawiali starożytni Rzymianie: Concordia parvae res crescunt, dicordia maximae dilabuntur. Jednak wniosek główny jaki wypływa z tej rozprawy, na który położyłem chyba największy nacisk, to doprawdy imponujący poziom wiedzy inżynieryjnej kultury Missisipi i to warto by sobie zapamiętać.


Nienasyconych  zapraszam do galerii dobrej jakości fotografii National Geographic oraz do obejrzenia bardzo ciekawego i dobrze nakręconego filmu dokumentalnego o Cahokii. Zamieszczam również link do oficjalnej strony muzeum Cahokia Mounds State Historic Site, gdzie można m.in. skorzystać z interaktywnej mapy i przeanalizować każdy kopiec z osobna. Życzę miłej eksploracji! xD



Galeria National Geographic
Cahokia Mounds State Historic Site